Douglas Carlton Abrams – „Zaginiony pamiętnik Don Juana”
Nie czytam beletrystyki. Od prawie 3 lat nie czytałem takiej książki. Dla Don Juana zrobiłem wyjątek. Zrobiłem (i dobrze!), ale już wiem, że przez kolejnych 3 lata na pewno nie sięgnę po beletrystykę znowu.
Żeby nie było – prawie 400 stron było ciekawe, nawet ubogacające. Ale co ja mam wam teraz powiedzieć? Że pewnie nie wiecie, że Don Juan był bękartem, wychował się w klasztorze, był złodziejem, włamywaczem, szpiegiem, libertynem, któremu hrabia wykupił u króla tytuł szlachecki? Mógłbym tak, tyle tylko, że fakty to to nie są, jedynie fikcja literacka połączona z jako-takimi realiami XVI-wiecznej Sewilli. Co z tego, że Don Juan Tenorio powiedział w książce, że mężczyzna powinien mieć cel większy niż jego życie, jeśli tyle w tym prawdy ile sobie autor wymyślił? Filmy są od tego (btw jakby ktoś to zekranizował – bomba) – można obejrzeć i z dziewczyną się wtedy poprzytulać a przy książce to jakoś tak ciężko trochę. Ale cóż – zasady są po to by je łamać, a dla Don Juana zrobić wyjątek można (limit wyjątków na najbliższe 3 lata wykorzystany).
Jeśli miałbym coś wartościowego zaznaczyć a propos tej książki to pewien drobny fakt – Don Juan uszczęśliwiał Kobiety, wdowy, nieszczęśliwe małżonki w czasach, gdy mężczyzn zwyczajnie było mało – wyjeżdżali do nowego świata, ginęli na wojnach albo spędzali większą część roku w innym kraju (żeby nie powiedzieć, że w ramionach kochanki). A jak to sam Don Juan stwierdził (i pod tym się akurat podpisuję obiema łapkami) – nie ma potężniejszej siły we wszechświecie niż moc kobiecego pożądania. I jako libertyn pomagał tę moc uzewnętrznić. Czyli w realiach tamtej epoki był predysponowany do odnoszenia sukcesów z Kobietami. Zaraz, zaraz.. Predysponowany? Gdzieś już o tym…