John Gray – Marsjanie i wenusjanki w sypialni
Bez zbędnych ceregieli przyznaję – męczyłem się czytając tą książkę. Odgrzewany kotlet (4-ta książka Gray’a czytana z rzędu) i tylko czekałem na koniec. Kilkukrotnie przerywałem na jakiś czas lekturę, później z problemami do niej wracałem. Wszystkie oznaki słabej książki.
A w teorii miało być tak fajnie. W końcu seks to jedno z najprzyjemniejszych ludzkich doznań, nawet czytanie o nim powinno takie być. A było takie Gray’owskie pitu-pitu o uniesieniach, dyskretnych sposobach komunikowania potrzeb i doznań – żeby, odpukać (nomen omen), nie urazić drugiej strony. Niby było o radości szybkiego seksu, seksie rutynowym i spontanicznym, oralnym, ale to wszystko pisane chyba dla par z 30-letnim stażem, które już dawno o tym wszystkim zapomniały. Niby rozumiem, że autor skupia się na albumach studyjnych (antonim singli), ale jednak przydałoby się w tym więcej ikry.
A już zakończenie książki jakby nie było o seksie pisząc o romantyzmie – bleeee. Po raz drugi hashtag: #NiePolecam